Autor:
Freda Wolff Tytuł: Siostrzyczka musi umrzeć Wydawnictwo:
Świat książki
„Siostrzyczka
musi umrzeć” to książka wydana w Polsce w 2017 roku, autorstwa
dwojga niemieckich pisarzy, działających pod pseudonimem – Freda
Wolff. Powieść od której, od pierwszego wejrzenia w biedronce,
oczekiwałam czegoś dobrego. I otrzymałam o wiele więcej niż „coś
dobrego”. Szczerze i oficjalnie mogę przyznać, że to jedna z
lepszych książek jakie przeczytałam w tym roku, oczywiście w
swojej kategorii. A mówię tu o dreszczowcu z nutką lekkiego
kryminału. Lecz zacznijmy od samej fabuły.
Wszystko
w książce dzieje się w Norwegii, dokładnie w mieście Bergen. W
owej mieścinie mieszka Merette Schulman, zasłużona pani psycholog,
która pewnego dnia przyjmuje pacjenta, który od chwili opowiedzenia
burzliwej historii ze swojego życia, wzbudza postrach w pani doktor.
Ta jednak próbuje nie brać tego do siebie aż tak na poważnie,
jednakże zmienia się to w momencie kiedy Aksel, nasz pacjent,
okazuje dość duże zainteresowanie córką kobiety, Julią. Kolejno
dzieją się zadziwiające rzeczy m.in. znika przyjaciółka Julii,
Marie. Mariette z każdym odkrytym sekretem z życia chłopaka
zaczyna co raz bardziej popadać w panikę, uświadamia sobie
wówczas, że pozostało jej jedynie walczyć z czasem.
Może
zacznę od przepięknej oprawy graficznej, niby mówi się żeby „nie
należy oceniać książki po okładce”, no ale błagam, na tym
świecie też istnieją okładkowe sroki. Ja wprost uwielbiam, gdy
strona tytułowa oddaje klimat całej książki. Jest ona
jednocześnie skromna i mocna, obrazująca to czego możemy się
spodziewać.
Strasznie
spodobał mi się zabieg, którym posłużyli się autorzy, a
mianowicie cała fabuła jest pokazana z punktu widzenia trzech osób,
w tym zabójcy. Możemy odczuć i zrozumieć motyw, którym posługuje
się morderczy X. Jednocześnie wiemy co w danym momencie działo się
u Merette, czy Julii. Załóżmy, że w części opowiedzianej przez
Merette dzieje się coś szokującego, jakaś pomyłka X, a w
następnym rozdziale mamy już to wyjaśnione jak się to wydarzyło,
gdyż sam X o tym mówi. Nie raz już się z czymś takim spotkałam,
jednak tutaj było to zrobione po mistrzowsku.
Książka
sama w sobie jest podzielona na trzy części, każda kończy tak
jakby jeden etap. Ciekawe i zaskakujące było to, że zaczynały się
one fragmentami piosenek norweskiego zespołu rockowego Dance with a
Stranger. Także wiele różnych fragmentów tekstów utworów było
w samej historii, odgrywając w pewien sposób niekiedy pewną rolę.
Napisane były one po angielsku, początkowo dodatkowo tłumaczone
były na język polski.
Sam
styl pisania bardzo podpadł mi do gustu. Szybkie tempo akcji, ciągłe
intrygujące wydarzenia trzymające w napięciu i co najważniejsze
odkrywanie po mało kolejnych kart całej układanki.
Jedyną
rzeczą, która nie za bardzo mi się spodobała, było pozostawienie
dość otwartego zakończenia, zostawienie niektórych wątków
całkiem otwartych, nie wiem czy był to zabieg celowy czy nie. Nie
dowiedzieliśmy się m. in co dalej działo się z Akselem, Merette,
czy z innymi kluczowymi postaciami lub relacjami między nimi, mowa
tu o Merette i kuratorze chłopaka.
Chociaż
wracając do bohaterów. Poruszę tu tylko temat dwóch z nich,
Merette i jej córki, samego Aksela nie chciałabym opisywać. Jest
to postać dość skryta od samego początku i poznawanie go na
stronach książki jest o wiele lepszą zabawą niż odczytanie z
recenzji. Jedyną sprawą, którą napomknę ocierając się o niego
jest to, że chłopak jest niezwykle inteligentny i sprytny, z bardzo
krwawą i cholernie bolącą przeszłością, osobiście mimo
wszystko polubiłam go jako postać. Co do samej Merette, jest to
kobieta w średnim wieku, pomimo jego bardzo atrakcyjna. Z
pochodzenia jest Niemką, jednak od 25 lat mieszka w Bergen,
początkowo dzięki swojemu byłemu mężowi, Janie-Ole. Ma jedną
córkę, Julię, o której zaraz powiem. Inteligentna, ogarnięta,
uparta i samowystarczalna. Jednym słowem: genialna postać.
Natomiast Julia, dziewczyna uparta, o niezwykle wysokim ego, pewna
siebie, chamska i lekkomyślna. Można by powiedzieć, że w pewnym
sensie odziedziczyła po matce cień inteligencji, jednak ja uważam
podobnie do Aksela, sama w sobie była ona pusta. Czasem męczyłam
się czytając jej „wywody”, w których starała się zaprzeczyć
słowom matki, choć Merette miała rację, robiła ona na przekór,
by pokazać, że jest „niezależna”. Pomimo, że postać sama w
sobie była irytująca, to jakoś dało się ją przeboleć, bo
wszystkie charaktery były naprawdę podparte na solidnym murze, były
one stabilne i trzymające się kupy.
Serdecznie
polecam tę książkę wszystkim, chcącym się dobrze przy niej
pobawić. Ja natomiast lecę czytać kolejną powieść napisaną,
przez tych autorów i mam nadzieję, że kilka słów ode mnie na
temat „siostrzyczki” zachęciło was do jej przeczytania.
Robaczek